I oto jestesmy znowu w starych, dobrych, smierdzacych i brudnych Indiach. Mimo calej swiadomosci czego sie spodziewac, kontrasty pomiedzy Tajlandia a Indiami znow nas zadziwily, oczywiscie juz w mniejszym stopniu niz za pierwszym razem ale jednak ... Znow spimy w obskurnym hotelu, przechadzamy sie ulicami wygladajacymi jak po wojnie, pomiedzy zebrakami a w powietrzu unosi sie charakterystyczny zapaszek jak u nas w Polsce na wysypisku smieci, ludzie charkaja i pluja niemal na nogi przechodniow, narozniki scian na klatkach schodowych sa cale zaplute, lecz wierzcie lub nie ale milo tu znowu wrocic :) Pogoda jest tez nieco mniej meczaca niz w Bangkoku ale oczywiscie zeby nie bylo za dobrze meczy za to ten upierdliwy ruch uliczny i znany nam juz ciagly odglos klaksonow oraz wszedobylski kurz. Na Suddar Street dotarlismy okolo polnocy. Samolot ktorym przylecielismy mial bowiem poltorej godziny opoznienia, podczas gdy lot trwal 30 min i 7 sekund czyli o kilkanascie sekund dluzej niz w odwrotna strone w grudniu :) Nasz upatrzony hotel "maria" niestety znowu zajety wiec trzeba bylo zakwaterowac sie w zwyczajnej hinduskiej norze za 350 rupii z lazienka. Na dzien dobry Przemek zamordowal 4 olbrzymie, obrzydliwe karaluchy, ktorych korpusy do rana zjadly mrowy. A w Tajlandii by je pieknie upiekli w glebokim tluszczu i jeszcze zarobili :) Kurs euro to 64 rupie=1 euro a 1dolar=48 rupii czyli wiecej o 4 rupie niz w grudniu ub roku. Jutro w nocy jedziemy na lotnisko a pojutrze o 5 rano wcale przez nas nie oczekiwany ( w przeciwienstwie do innych, czekajacych na nas) powrot do Polski.