Szybko ucieklismy z Luang Prabang z powodu tamtejszych chorych cen. Radzimy wszystkim podroznikom z niskim budzetem omijanie tego miasta szerokim lukiem, dopoki sytuacja nie wroci tam do normy.
Podroz do Vang Vieng zajmuje okolo 5-6godz, oczywiscie caly czas przez gory kretymi drogami. Widoki sa ladne a jeszcze lepsze bylyby oglądane z kajaka :) Poniewaz tutaj ceny maja juz przystepne (czytaj normalne) mamy zamiar zostac w tej miejscowości 3-4 noce a potem udac sie do Vientianu. Jutro wypozyczamy skuter i bedziemy zwiedzac okolice, pojutrze kajaki a popojutrze mamy w planie zajecia wlasne czyli Przemek swoj ulubiony rower gorski a Dorotka jeszcze nie zdecydowala co (jakas wycieczke). Vang Vieng to takie male senne miasteczko w ktorym nic ciekawego nie ma oprocz pieknej okolicy. Nie jest az tak zle jak przedstawiaja w przewodnikach. Wprawdzie mnostwo tutaj guest housow i restauracji, w ktorych nadal pomimo krytycznych slow w przewodniku LP wyleguje sie anglojezyczna mlodziez i oglada serial "Friends" ale wszedzie panuje spokoj a nam to odpowiada (czyzby z racji wieku? :) )Mamy pokoj z lazienka za 40000 KIP wiec calkiem przyzwoita cena.
Nastepne wpisy uzupelnimy za kilka dni, gdy bedziemy w Vientianie bo tu internet kosztuje ponad 2$ za godzine.
Nasze plany zwiedzania okolicy zrealizowalismy w 100%. 19.02 wybralismy sie skuterkiem na objazd okolicznych wiosek i jaskin, ktorych tutaj jest mnostwo. Wysoka temperatura troche daje sie we znaki a jazda na skuterze to czysta przyjemnosc. Pojechalismy na punkt widokowy za miasteczkiem ale w sumie trudno go znalezc poniewaz cala droga prowadzaca do Vang Vieng jest widokowa, piegnie wzdluz rzeki, za ktora sa malownicze laotanskie gory. Pojechalismy pozniej do miejsca szumnie nazywanego przez lokalnych "blue lagoon". Trzeba miec spora wyobraznie aby zwykla sadzawke z raczej metna woda nazwacw ten sposob :) No ale Laotanczycy nie maja morza wiec jakas lagune trzeba sobie wymyslec. Przy bajorku znajduje sie "malpia hustawka" czyli lina z ktorej mozna skakac do bajorka. Kilku bialych kapalo sie w stawie i skakalo do wody. Niedaleko laguny znajduje sie jaskinia, ktora odwiedzilismy. Trzeba sie troche wdrapac pod gorke przez papajowy gaik, uwazajac aby ci dorodny owoc czasem na glowe nie spadl. W jaskini jest calkiem ciemno dlatego wybierajac sie na zwiedzanie nalezy wziac ze soba porzadna latarke i nie isc w klapersach.
Oczywiscie obydwie przyjemnosci sa platne. Wstep kosztuje 10000 KIP od osoby (platne razem za jaskinie i lagune).
wypozyczenie skutera 4000 za dzien
Nastepnego dnia wreszcie oczekiwany z dawna kajak! Wykupilismy zorganizowana wycieczke poniewaz nie ma tu mozliwosci indywidualnego splywu kajakowego. Najpierw zwiedzalismy Water Cave. Bardzo nam sie podobalo zwiedzanie tylko o dziwo troche...zmarzlismy. Jaskinia jest dosyc duza, rowniez calkiem ciemna i zwiedza sie ja plynac na detkach z latarkami na glowach. Najpierw nalezy podazac za sznurkiem a potem mozna juz samodzielnie plynac. Zaczepilam sie stopami o Przemka detke zeby sie nie zgubic w ciemnosci poniewaz dali nam tylko jedna latarke na pare. I tak plynelismy machajac rekoma. A Przemek jak to Przemek poniewaz ma sile w swoich bicepsach to wkrotce wyprzedzilismy wszystkich, ktorzy zostali daleko w tyle ze ledwo swiatla bylo widac i doplynelismy do samego konca jaskini. Jednak potem biedny Przemek narzekal na bol w prawym bicepsie :( Wraca sie ta sama droga a cala zabawa zajmuje ok.50 min wiec mozna troszke w tej jaskini sie ochlodzic. Po zwiedzaniu jaskini czekal nas lunch w postaci grilowanych szaszlyczkow i mozna bylo sie rozgrzac na sloneczku. Spotkalismy tutaj Polakow, ktorych juz wczesniej poznalismy w Luang Prabang i wdalismy sie w pogawedke z Markiem z Oswiecimia dzieki czemu Przemek wciagnal nastepna porcje szaszlykow bo obsuga myslala, ze my z tej grupy jestesmy:)
Wreszcie po lunchu przyszla pora na kajak. Jeszcze troche musielismy zjechac samochodem w dol rzeki bo byl w niektorych miejscach zbyt niski poziom wody. Nasz przewodnik udzielal grupie (bylo nas 9 osob) instruktazu jak nalezy wioslowac i zachowywac sie na kajaku. Pierwsi ruszylismy zdecydowanie w strone rzeki do kajaka i Przemek powiedzial, ze bierzemy jedno wioslo (ja jak zwykle mialam zajmowac sie robieniem zdjec a Przemek napedzaniem naszego kajaka). Przewodnik zapytal czy juz plywalismy kajakami, na co Przemek odparl tonem starego doswiadczonego kajakarza, ze tak mnostwo razy. No wiec wreszcie wyruszylismy na rzeczke. Zaopatrzono nas w wodoodporna torbe, gdzie wlozylismy wszystkie wazniejsze rzeczy. Przemek wiosluje, ja robie zdjecia. Piekne widoczki, po prostu sielanka. Mijamy jedno bystrze, drugie bystrze bez problemu. A na trzecim, gdzie z wody wystawal korzen, jak nas nagle nie pieprznelo! Wszystko bylo w wodzie tylko moja reka z aparatem wystawala z rzeki! Nie minelo nawet 5 min od wyplyniecia a mistrzowie kajaka juz nurkowali w rzece. Rzeczy nurt porwal i pozniej zbieralismy je od pozostaluch kajakarzy z naszej grupy. Oczywiscie bylo plytko wiec szybko sie pozbieralismy i dopiero tutaj ujawnilo sie nasze doswiadczenie. W szybkosci doprowadzenia kajaka do prawidlowego polozenia i odplyniecia:) No i naprawde niezwykle bylo to, ze aparat przetrwal cala wywrotke bez szwanku, nawet sie nie zachlapal! Z takim poswieceniem walczylam z zywiolem, ze jeszcze dwa tygodnie pozniej ohydne siniaki wciaz byly widoczne na mojej rece. Splyw kajakiem byl bardzo fajny. Podobaly nam sie widoki otaczajacych rzeke gor i ta cisza, bez silnika lodzi. Sielanka skonczyla sie dopiero gdy dotarlismy do miejsca, w ktorym rozpoczyna sie tubing - czyli splyw rzeka na detkach. Tam glosna muza i gwar tlumow imprezujacej mlodziezy zagluszal odglosy przyrody i szum rzeki. Sam pomysl splywu na detkach jest bardzo fajny i mozna by go bylo w Polsce wprowadzic, ale suto zakrapiana alkoholem balanga w wykonaniu glownie anglojezycznych mlodych ludzi to juz naszym zdaniem lekka przesada. Piwo leje sie hektolitrami a nie stronia tez od mocniejszych trunkow, pitych z gwinta. Gdyby nie nurt rzeczny, ktory sam niesie ich na miejsce polowa pewnie by nie doplynela :) A i tak czesc wraca z tubingu po czasie (im pozniej tym bardziej glosni) z gaciami wiszacymi prawie do kolan, prezentujac otoczeniu polnagie tylki :) Natomiast w punkcie startowym tubingu znajduja sie czaderskie wymyslne skocznie i hustawki z ktorych skakac mozna do wody. Splyw detka (bez czasu liczonego na zatrzymywanie sie w kolejnych barach) zajmuje od 1 do 2 godzin w zaleznosci od stanu wody. W tutejszym klimacie to na prawde przyjemnosc tak sobie podryfowac. Nawet jesli nie przepada sie za halasem i tlumami, tak jak my, warto sie jednak wybrac na tubing, najlepiej rano, kiedy skacowani dopiero probuja wywlec sie z lozka. Zreszta ta glosna balanga panuje tylko na starcie tubingu, potem jest juz spokojnie i na pewno przyjemnie. Widzielismy tez emerytow na tubingu wiec nie jest to rozrywka tylko dla mlodziezy. Nam niestety nie starczylo juz czasu na splyw detkami, szkoda - moze nastepnym razem sie uda.
wycieczka 80000 za osobe (warto kupowac w tanich biurach, bo i tak uczestnikow z roznych biur laczy sie w grupy bez wzgledu na to kto ile zaplacil)
tubing 55000 + 60000 kaucji zwrotnej za detke
Nastepnego dnia, tak jak zaplanowalismy byly zajecia wlasne: Przemek - rower a ja spacer do jaskini i kolejnej laguny. Tym razem woda byla na prawde czysta ale laguna tak mala, ze trudno w niej plywac. Mozna co najwyzej wskoczyc sie ochlodzic. Po poludniu leniuchujemy nad rzeka popijajac szejki owocowe, ktorych w trakcie tej podrozy wypilismy zawrotne ilosci.
wypozyczenie roweru gorskiego 40000 za dzien