Podroz do Sihanouk, do ktorego jedzie sie calkiem dobra platna droga ( zbudowana przez Amerykanow), trwała około 4 godzin. Z dworca zabralismy sie dwoma motorami ( po 1$) do jednej z plaz (Serendipity Beach) na ktorej powinny byc w miare tanie hotele polecane w LP.A tu sie okazuje, ze to prawdziwy kurort, na plazy sznury lezakow, pelno bialasow i drogich hoteli i nie ma gdzie sie ruszyc. Ohyda!!! Oczywiscie wszystkie miejsca byly zajete a te jeszcze wolne mialy ceny zaczynajace sie od 20$. Pojechalismy wiec na ostatnia plaze zwana Otres Beach, do ktorej nie za bardzo chca jezdzic tuk-tuki czy autobusy bo droga do niej jest wyboista bez asfaltu i odlegla o 5km od centrum. Jednak tutaj odetchnelismy z ulga, bo nie bylo zadnych wiezowcow, hoteli tylko chatki z bambusa, bez pradu. Jedynie wieczorami kazdy bungalow musial uruchamiac wlasny agregat pradotworczy. Dzieki temu bylo tu mniej turystow i panowal spokoj choc i tak wszystkie miejsca byly zajete. Im dalej od Centrum tym nizsze ceny w bungalowach. Niestety jedzenie i owoce sa bardzo drogie, więc jadąc tutaj warto zaopatrzyć się w mieście. Pierwsza noc spedzilismy w Guest House "I don't know" za 7$ ale tego samego dnia po spacerze wzdluz plazy znalezlismy nastepny Guest house gdzie mozna sie bylo rozbic z namiotem za.... darmo:). Nie omieszakalismy skorzystac z tej okzaji i nastepnego dnia sie przenieslismy i tam spedzilismy 3 kolejne noce. Miejsce nazywa sie "Solar" i jest prowadzone przez dwoch Niemcow. Panuje tu ogolny luz blues. Niektorzy pala trawke i potem spia cale dnie na hamakach. Mozna tam tez spac na lezakach tylko po moskitera za 1$. Wszyscy wstaja okolo 8-9 z lekka zakreceni a pani w barze przyjmujaca zamowienia nie zna angielskiego wiec jest zabawnie. Kilka domow blizej centrum stoi knajpa Sunshine Cafe, ktora prowadzi Polka (Monika) razem ze swoim facetem z Kambodzy. Jedzenie bylo tam bardzo dobre ale poniewaz po posilkach zwykle placilismy wiecej niz to wynikalo z cennika w menu, stolowalismy sie tam tylko trzy razy i nie zostawialismy zadnego napiwku.
Po przeniesieniu sie na nowe mijsce pozyczylem rower i pojechalem na zakupy do miasta. Kupilem owoce, Cole, Wode do picia, ktora w sklepie jest dwukrotnie tansza niz na plazy a owoce sa tansze kilkakrotnie. Tego dnia odpoczywalismy na plazy i zajadalismy sie owocami.
Trzeciego dnia wypozyczylismy kajak, tez za spore pieniadze ale najtaniej jak sie dalo. Za caly dzien musielismy zaplacic 15$ ale skoro nocleg mielismy za darmo to mozna bylo wydac te pieniadze na co innego. Wyruszylismy rano ok. 9 i ja zwykle o tej porze morze bylo bardzo spokojne. Do pierwszej wyspy ( KOH KTEAH) doplynelismy w 15 min ale nie dalo sie zejsc na lad, bo brzeg byl skalisty a poza tym ponoc wysepke wykupli Rosjanie i nie za bardzo mozna tam spacerować. Widzieliśmy tylko jakis dom i biegajacego psa wiec obralismy kurs na nastepna wyspe (KOH PREUS). Tam juz trzeba plynac 30min a w trakcie zaczal wiac wiatr w twarz, wiec musialem wlozyc w wioslowanie troche wiecej wysilku. Zatrzymalismy sie przy brzegu ale tam tez ciezko bylo wyladowac wiec tylko podziwialismy z kajaka piekne koralowce, ryby i jezowce. Woda tu jest znacznie bardziej przejrzysta niz wokol Koch Chang. To jest dobre miejsce do snorkowania. Po okolo godzinie pobytu na rafie ruszylismy na nastepna wyspe Koh Russei zwana Bamboo Island. Tam juz bylo znacznie dalej i wiatr wial calkiem mocno, fale byly spore i zalalo nam aparat, schowany w worku firmy Jan Niezbedny ( usilujemy sobie przypomniec kto zyczliwy nam je podarowal:):) ), ktory jak sie okazalo byl dziurawy. Tam zeszlismy na lad, zjedlismy owoce, porobilsmy zdjecia drugim aparatem bo z pierwszeo wyjelismy szybko baterie i karte majac nadzieje, ze uda sie go uratowac przed zepsuciem. Wyspa jest dosyc duza, w dwoch miejscach znajduja sie bungalowy otoczone piaszczystymi plazami. Nic nie zakloca sielanki wokol tylko szum palm i turusowa woda. Nic tylko leniuchowac ale ile tak mozna?!?!? W droge powrotna udalismy okolo godz 14.30 ale tym razem plynelismy juz z wiatrem wiec zajelo nam to 1godz i 45min. Po drodze minelismy czwarta najmniejsza wyspe Koh Chaluh. Na calej tej wyprawie slonce niezle nas znowu opalilo i wykonczylismy prawie wszystkie kremy do opalania.
Poniewaz mamy juz pewne doswiadczenia w jezdzie motorkiem po Azji to oczywiscie skorzystalismy z okazji i pozyczylismy od Niemca z naszego bungalowu skuter za 5$ na dzien zeby zwiedzic okolice. Od razu informujemy, ze tu obowiazkowo kierowca musi miec kask na glowie bo mozna za to zaplacic mandat, co spotkalo turystow z naszego osrodka. Trzeba wiec sie dopominac o kask wypozyczajac motocykl. Najpierw wybralismy sie do centerum po zakupy i na stacje benzynowa. Paliwo na szczescie nie jest tu tak drogie jak to w butelkach na Koh Chang, tu kosztuje ok.75 centow za litr. Wiekszosc trasy staralismy sie jezdzic po bezdrozach, poniewaz jazda w miescie nie nalezy do przyjemnosci i moze byc jednak dosc ryzykowna jesli sie nie jest tubylcem :) Chcielismy okrazyc lagune, ktora znajduje sie za nasza plaza i poszukiwalismy jakiejs drogi. Ogolnie Kambodza poza wiekszymi miastami to jakby "dziki"kraj. Drog prawie nie ma, tylko jakies polne, ktorych oczywiscie na mapie nie znajdziesz i wokol rozciagaja sie biedne wioski albo pustkowia. Czesto tez spotkac mozna opuszczone budynki, pewnie z czasow rzadow Pol Pota. Poszukujac tej drogi natknelismy sie na pozar. Przejezdzalismy glowna, asfaltowa droga, po ktorej obu stronach plonal zywy ogien i unosily sie chmury gestego dymu. Na szczescie udalo nam sie przejechac bez szwanku ale z pelna predkoscia, jednak zar wyraznie dal sie odczuc na ciele. Mieszkancy wiosek, a szczegolnie dzieci wszedzie witali nas z entuzjazmem. Rozdalismy wiec wszystkie olowki jakie nam zostaly, choc osobiscie uwazam, ze nie powinno sie tego robic. Wyksztalca to postawe roszczeniowa u dzieci, ktore w ten sposob przyzwyczajaja sie do faktu, ze kazdy napotkany turysta powinien je czyms obdarowac, a jak nie ma czym to najlepiej dac pieniadze. Tak wlasnie wyglada sytuacja w Nepalu, gdzie dzieciaki mecza kazdego napotkanego turyste, jakbby byly przekonane, ze cos im sie od niego nalezy! Taka jazda po wioskach to ciekaw doswiadczenie i tu mozna zobaczyc prawdziwe zycie mieszkancow, jakiego nie da sie zaobserwowac z lezaka ani podczas zadnych zorganizowanych wycieczek. Wreszcie znalezlismy te droge wokol laguny. Okazało się jednak, że znajdujący się na niej mostek przez rzeczkę byl taki, ze nawet po wodce nie odwazylibysmy sie nim przejechac na motorze, a tubylcy oczywiscie bez problemu przejezdzali!
Spotkalismy tez polskiego rowerowego turyste, Borysa, ktory wyjechal z Polski w maju ubieglego roku a od Mongolii podróżuje z kotem. Mlody chlopak ale nie pasujacy do nas nie tylko z racji wieku. Imprezowy chlopak, alkohol, trawka, zabawy a w cigu dnia gdy sie go obserwowlo z daleka wygladal jakby mial ADHD :) Moze jestemy sztywnaiki, dla niekltorych ale taki styl zycia nam nie odpowiada. Owszem, taka wyprawe na rowerze chetnie bym odbyl, za to go podziwiam ale reszta juz mi nie pasuje. Tak czy owak, chlopak ma swoja strone wiec napewno mozna go znalezc.
Ostatniego dnia wybralismy sie do sasiednich plaz. Zeby tam dotrzec trzeba bylo pokonac wbrod doplyw laguny a potem to juz prawie pustki. Tylko bydlo wloczace sie po plazy i urokliwe skaliste zakatki.Oraz woda zachecajaca do kapieli. Na plazy byly takze przymocowane tabliczki, zapewne ostrzegajace przed czyms, ale poniewaz byly napisane w jezyku khmerskim nie wiemy, przed czym. Moze miny albo jakies inne cholerstwo. W kazym razie plaze sa przyjemne wiec warto wybrac sie na taki spacer. Co prawda nie ma tam palm tylko drzewa przypominajace tamaryszki. Nie jestem fachowcem od roslin a nawet, jak mowi tata Dorotki w sprawie roslin to jestem kompletny dyletant :) Wiec jesli zrobie jakis blad w nazewnictwie roslin to jestem kryty :)