Po dlugiej, meczacej podrozy i kilkugodzinnym koczowaniu na dworcu dotarlismy wreszcie do Kolkaty (nazwa Kalkuta zostala zmienina kilka lat temu). Pociag w sumie spoznil sie 7 godzin (only!). Zwykle podawane poczatkowo opoznienie wzrasta ale nie jest to regula bo czasami pociag moze przyjechac wczesniej dlatego koczowanie na dworcu jest nieuniknione. Tym razem mielismy tez dodatkowa atrakcje w postaci byka, ktory probowal szturchac Przemka rogami na peronie w Varanasi, poniewaz akurat siedzielismy mu na drodze, ktora najwyraźniej zamierzal sobie pospacerowac . W koncu musielismy sie ratowac ucieczka. Bykowi sie to widac spodobalo bo zaczal później atakowac siedzacych wokol tubylcow i wszyscy musieli uciekac. W koncu znalazl sie jakis cowboy, ktory byka przegonil i koniec show ...
Tutaj pelne oblozenie turystczne. Wszystkie porzadne hotele pelne, zostaly tylko drogie albo spelunki. No wiec z dwojga zlego padlo oczywiscie na spelunke :( za 250 RS. w hotelu Paragon. A chcielismy sie calkowicie doprowadzic do porzadku przed Tajlandia zeby przybyc do Bangkoku jak ludzie a nie zombie, no a tu klops... Plecaki sa juz tak oblesne, ze strach je dotykac a nasze ciuchy nie wiele lepiej wygladaja. Na dworcu znowu chcieli nas naciagnac na droga taksowke! Polecamy wszystkim, ktorzy nie znaja cen obowiazujacych w danym miescie korzystanie z pre paid taxi, ktore znajduja sie przy dworcach. Tam sa podane stale ceny i kierowca nie ma mozliwosci oszukania. Za kurs do dzielnicy hotelowej przy ulicy Saddar Street zaplacilismy 65 Rs a hinduska pirania chciala nas naciagnac na 300! Ale puscilismy go szybko kantem. Posilki jadamy w Blue Sky Cafe, jak chyba polowa bialasow w tej okolicy ale jedzenie jest tu dobre. Narazie jestesmy zbyt zmeczeni zeby cokolwiek zwiedzac.