Dzisiaj wyszlismy wczesniej, ok 9 pniewaz w pokoju jest cieplo i chłód nie wygonil nas na trase. Dzisiejszy dzeien przewidywal krotka wedrowke wiec nie musielismy sie spieszyc. Pogoda znowu wspaniala, maszeruje sie pieknie a za kazdym zakretem odslanialy sie nowe cudowne widoki na cudowne szczyty, Robilismy sobie dluzsze postoje na podziwianie pokolicy. Teraz wedruje sie przez tereny odsloniete albo lasy iglaste. Slonce na otwartych przestrzeniach jest ostre i prazy nemilosiernie, natomiast w zacienionych kotlinach powietrze jest lodowate a ziemia zamarznieta. Mijalismy tez sporo zamarznietych wodospadow, ktore wywieraja dosc niesamowite wrazenie. Coraz mniej wiosek na trasacvh i karawawn mulow. Okolica dosc sucha w zywnosc coraz drozsza. Dorotka po przekroczeniu wys 3400 m po raz pierwszy odczuwa skutki choroby wysokosciowej. Przez 10min bolala ja glowa i odczuwala nieprzyjemny ucisk zatok, tak jak gdy woda dostanie sie do nosa. Naszczescie wszystko szybko wrocilo do normy. Byla tez alternatywna, dluzsza o 3 godz trasa ale my z racji wieku i moich odciskow na stopach wybralismy ta krotsza, standardowa. Na jednym z postojow kupujemy 500ml Coca Cole za 150Rs czyli 2$ podczas gdy w trakcie pierwszego etapu taka sama butelka kosztowala 70 Rs. Do Manangu dotarlismy okolo godz 15 i zatrzymalismy sie w hotelu do ktorego jak sie okazalo przybyla spora grupa trekkerow z trasy. Pokoj mamy z toaleta za 150Rs i o dziwo w lazience jest tak ciepla woda, ze moglismy wziac kapiel wraz z umyciem glowy. Palce u nog wygladaja jak u topielcow po tych codziennych wędrówkack w traperkach. Po kolacji wraz z Ola i Michalem zamowilismy piwo i jeszcze jakis lokalny trunek ale smakowal jak bimber i nie zostal wypity. Serwowali tu pyszne spaghetti z grzybami, szynka i serem. Otoczenie M