Rano, okolo 7.30 wyruszylismy z Besisahar. Juz po okolo 30 min marszu zaczely nas bolec ramiona od ciezaru plecakow do ktorych ni e bylismy przyzwyczajeni. Okazalo sie rowniez, ze nasz Camelbak ma dziure i trzeba bylo go wyrzucic. Wode nabieralismy z rzeki Marsyandi Khola za pomoca filtra Katadyn do plastikowych butelek. Filtr soisuje sie bardzo dobrze, bo woda w rzece jest bardzo metna a do butelek wlewa sie czysta, krysztalowa woda. Ten dzien byl dosyc ciezki. Po woli wspinaliśmy się do góry a po drodze mijaliśmy wioski, w ktorych mozna bylo obserwowac jak zyja tutejsi ludzie. Wokol mnostwo pol ryzowych ulozonych tarasowo nawet na bardzo stromych zboczach. Wszelkie prace w gospodarstwie wykonuje sie recznie. W Khudi skonczyla sie droga jezdna dostepna dla turystow i dalej mozna juz bylo tylko wedrowac. Wysokich gor jeszcze nie widac, bo zaslaniaja je nizsze gory i niskie chmury. Marsz konczymy w miejscowosci Bahundanda po okolo 7 godz wędrówki z odpoczynkami. Hotel mamy za 100Rs w mieszkaniu tubylcow czyli cela z gliny, wewnetrzne sciany z cieniutkiej sklejki ale jest ciepla woda i dobre jedzenie. W Bahundandzie spotkalismy dwoje sympatycznych mlodych Polakow z Warszawy Ole i Michala. Wioski ktore dzisiaj mijalismy na trasie to byly wioski hinduistyczne. Bahundada lezy na wysokosci 1310 m npm. Cala wedrowka odbywa sie wzdluz rzeki Marsyandi Khola.