Rano w Patnie poszlismy na sniadanie do restaracji na dworcu kolejowym. Na dworcach mozna calkiem przyzwoicie zjesc, zwlaszcza rano gdy wszystkie inne przybytki sa jeszcze pozamykane. Po sniadaniu udalismy sie na dworzec autobusowy by dojechac do miasteczka Raxaul lezacego na granicy z Nepalem. Do dworca jechalismy riksza rowerowa w wielkim korku, halasie, spalinach. Dojazd zajal okolo 20min. Zaplacilismy 20 Rs a nasz ciężar wraz z bagazem wynosił okolo 160kg:) Wiec riksiarz mial co ciagnac a chudy byl jak patyk ( tak jak reszta riksiarzy i wiekszosc hindusow). Weszlismy do autobusu, ktory mial niby jechac do Raxaul ale pozniej w drodze sie okazalo, ze musimy sie jeszcze przesiasc do nastepnego autobusu.Z Patny wyjechalismy ok 11 rano a do Raxaul dotarlismy okolo 20 bez jedzenia i sikania:) W autobusie mielismy atrakcje w postaci filmu rodem z Bollywood a poniewaz siedzielismy przy samym glosniku to omal nie ogluchlismy. Film ten obejrzelismy 2 razy:) W drugim autobusie, po przesiadce siedzielismy za to przy oknie, w ktorym nie bylo szyby. To bylo dobre dopoki swiecilo slonce i bylo cieplo. Gdy jedank zaszlo slonce zrobilo sie zimno, krztusilismy sie od pylu unoszacego sie na drodze oraz gryzacego dymu. Wieczorem we wsiach zwykle jest ciemno, nie ma pradu i tubylcy rozpalaja ogniska, pala sie swiece lub lampki oliwne. Wyglada to dosyc strasznie, zombiasto gdy jadac autobusem widzi sie przez okno ciemne chatki, szalasy gdzieniegdzie ledwo oswietlone i przemykajace w tym polmroku sylwetki ludzkie. Ten stan jest najbiedniejszym w calych Indiach i takie wioski-widma ciagna sie kilometrami. Zreszta w miastach tez tylko niektore domy maja prad a bardzo wiele ulic jest bez oswietlenia. Raxaul to juz wygladalo jak po wojnie lub po jakims kataklizmie. Tam wogole nie ma pradu. Niektore budynki i hotele musza miec wlasne agregaty pradotworcze ktore wlaczaja tylko wieczorem gdy jest tak potrzeba. Na ulicach nie widzielismy asfaltu tylko chmury pylu po przejechaniu jakiegokolwiek pojazdu. A ruch tu duzy bo to miejscowosc graniczna z Nepalem i jezdzi tu masa ciezarowek. Po drodze spotkalismy japonczykow i razem udalismy sie do biura emigracyjnego ale bylo juz zamkniete i musielismy zostac tu na noc. Hotelik byl obskurny ale chociaz tani 268 Rs z Vat :) Kibelek w stylu hinduskim czyli kucany:) Zimna woda i masa komarow. Niechcialo sie nam juz rozpinac naszych moskitier tylko weszlismy do spiworow, natarlismy twarz i rece kremem anty komarowym, ktory kupilismy w Varanassi. Przy kupnie tego kremu wyszlo zabawne przejezyczenie Przemka, ktory zamiast poprosic krem anty mosquito poprosil o krem anty kosmito:)