Z Marphy wyszlismy obwieszeni mokrym praniem przyczepionym do plecakow. W miejscowosci Tukche zatrzymalismy sie na kolejny postoj gdzie zjedlismy salatke warzywna, zupki i bardzo dobre jableczniki w Dutch Bakery. w dalszej drodze wylonil sie nam widok na lodowiec Dhaulagiri i wiodace do niego szlaki wiec podsunalem Dorotce mysl by sie tam udac ale Nie spotkalem sie z pozytywnym odzewem. Do Larjung dotarlismy ok.13 i tam w hoteliku River Side siedziala Ola z Michalem. Dosiedlismy sie do nich, zamowilismy zupke i jablecznik (ale ym razem byl ochydny i zostawlem polowe). Ola i Michal mieli zamiar tu zosatc i nastepnego dnia pojsc do lodowca a potem w dalsza droge jechac juz jeepem. Namowilem w koncu Dorotke by tu tez zostac, zdobyc lodowiec i takze skorzystac z jeepa bo widoki juz nie byly tak ekscytujace, czesto sie chmurzylo a poza tym trasa wiodla droga jezdna nad ktora unosily sie tumany kurzu. Tak wiec zostalismy i nie poszlismy do Ghasy do ktorej planowalismy dojsc. Po poludniu wlasciciele hoteliku zapewnili nam rozrywke w postaci zarzynania barana ale zanim do tego doszlo, gdy tylko sie zorientowalismy co sie swieci, zmylismy sie szybko na spacer po okolocy. Najbardziej tego barana nie mogly przebolec Dorotka z Ola. Na powitanie po powrocie ze spaceru na drzewie wisial juz oprawiony baranek. Podczas kolacji mielismy wyklad pewnego tubylca na przerozne niemal filozoficzne tematy a najbardziej kontrowersyjne poglady to, ze powinno sie jeszcze zabic wielu ludzi w Nepalu by byl porzadek i kraj sie rozwijal. Tak sie zapedzil w swoich wywodach, ze cale jedzenie ktore zamowil nu wystyglo i prawie nic nie zjadl. Jego wywody i jego wyglad kojarzyly ni sie z Mao.