Dzien mial byc odpopczynkowy a wyszla harowka we wspinaniu sie na gore. Korzysc byla jedynie aklimatyzacyjna bo o odpoczynku nie moglo byc mowy. Wybralismy sie do Ice Lake (Ngawal Lake) polozonego na wyskosci ok. 4700m npm. Zeszlismy troche do wioski Braga i zaczelismy sie wspinac ok. 10 i przylaczyla sie do nas dziewczyna z Izraela. Po okolo 2 godz ciaglego zapieprzania stromo pod gore wszystkim skonczyla sie woda do picia a tu ani strumyka ani stawu gdzie mozna by napelnic butelki. Czekalo nas jeszcze oko 3 godz takiej wspinaczki o suchym pysku. Prawdziwa mordega. Okolo 40min przed jeziorem spotkalismy wracajacego z góry Hiszpana, ktory nas poinformowal, ze juz niedalewko ale w jeziorze woda zamarznieta ( jak sama nazwa wskazuje). Dal nam troche wody i zdecydowaslismy isc dalej. W koncu dotarlismy. U gory byly dwa jeziora, calkowicie zamarzniete i pusta wokolo z wyjatkiem jakow. Zeby sie dostac do wody i zanurzyc w niej nasz filtr musialem rzucac kilkoma sporymi kamieniami by powstala mala przerebel. Napelnilismy wszystkie butelki i bylismy szczesliwi a woda byla naprawde cool. Znowu pojawily sie objawy choroby wysokosciowej - problemy z oddychaniem, ucisk glowy i dzwonienie w uszach. naszczescie krotkotrwale. Widoki za to podczas tej wspinaczki byly bardzo piekne. Odslonila sie nam duza czesc Wielkiej Bariery, dobrze widoczny byl Tilitsho Peak oraz Annapurny. Z gory zobaczylismy tez znajdujace sie przy samym Manang jezioro Gangapurna, ktore mialo sliczny turkusowy kolor. Nie mielismy duzo czasu na siedzenie przy jeziorze, bo juz ok. 17.30 zapada zmrok a jeszcze czekalo nas dwu godzinne zejscdie do Bragi i pol godzinne podejscie do Mannag. Bylismy totalnie zmeczeni, do hotelu dotarlismy juz po zmroku i bylo nas tylko stac na dowleczenie sie do restauracji i wrabanie michy spaghetti. To byl jak dotad najbardziej meczacy dzien na calym trekkingu, mimo, ze mielismy tylko jeden maly plecaczek.