Podroz do Uppuvelli to byla meczarnia. Najpierw jechalismy dwoma autobusami do Baticaloa, a nastepnie pociagiem do Trincomalee. Na dworzec kolejowy dotarlismy ok. 17.00, po calym dniu jazdy autobusami. Brudni i zmeczeni. A tu sie dopiero zaczely cyrki. Na dworcu, zeby wsiasc do pociagu trzeba przejsc przez szczegolowe kontrole, lacznie z obmacywaniem. A poniewaz pociagi jada tu tylko kilka razy dziennie to pol miasteczka na taki pociag przychodzi, wiec mozna sobie wyobrazic ile czasu to zajmuje zanim wszystkich pasazerow zrewiduja!!! Pociag jedzie okrezna droga i pasazerowie podrozujacy do Trinco musza sie przesiasc w Gal Oya, ale o tym fakcie nikt juz nas nie raczyl poinformowac. Jednak Przemek wypatrzyl, ze tym samym pociagiem jada tez ludzie do Colombo, a wagon 2 klasy, byl tylko jeden, wiec nie mogl sie cudownie rozmnozyc. Tubylcy podrozuja tu glownie 3 klasa. Natomiast wagony 1 klasy maja tylko wybrane pociagi- expres. Jakby tego bylo malo to w Gal Oya okazalo sie ze na kolejny pociag trzeba czekac 7 godzin!!! Czyli prawie cala noc... Ten czas spedzilismy na lawce na peronie, w przeciwienstwie do tubylcow, ktorzy na gazetach spokojnie spali sobie na betonie. Natomiast na torach spokojnie spalo stado krow i psy, co zwiastowalo, ze pociag niepredko sie zjawi. I tak tez bylo, bo mial jeszcze pol godziny spoznienia! Kiedy dotarlismy na miejsce znowu zaczela sie zadyma. Wszyscy pasazerowie rzucili sie w kolejke do przeszukania bagazy i kontroli dokumentow. Tym razem nas oszczedzili i naszych bagazy ani dokumentow nie chcieli ogladac. Teraz mieszkamy w Uppuvelli w domku przy plazy za 500Rs. Wlasciciel przygotowuje tez posilki ale to juz nie to samo co w Arugam Bay... Wybralismy sie takze do wioski rybackiej Nillaveli. Jest tam wysepka a wlasciwie wysepki, ktore zwa Pigeon Island i mozna przy niej nurkowac z rurka. Niestety wynajecie lodzi kosztuje ok.25-30$, wprawdzie moze sie nia zabrac ok. 15 osob ale skad my taka armie bysmy nagarneli. I ta sa minusy bycia tu po sezonie. Tutejszy sezon przypada na kwiecien, bo od grudnia zaczynaja sie tu deszcze.
A teraz troche o tutejszym stylu zycia - specjalnie dla Pana Stanislawa W.
Otoz jesli chodzi o sposob odzywiania sie, to jest on bardzo malo urozmaicony. Lankijczycy wlasciwie ciagle jadaja ryz i curry, zmieniaja tylko dodatki - raz warzywa, raz ryba. Wszystko jest raczej pikantnie doprawiane, szczegolnie papryczka chilli. Nawet popcorn tutejszy jest ostry... Ryz jedza na sniadanie, obiad i kolacje, Sprzedaja tu takze tak zwane rotty czyli cos podobnego do naszych nalesnikow ale farsz zazwyczaj tez jest mocno pikantny. Rotty moga byc w postaci krokietow, smazonych w tartej bulce lub zwiniete w trojkatne nalesniki. Sa tez pierogi faszerowane - oczywiscie ostre. W duzych miastach gdzie sa restauracje czasami przyrzadza sie cos mniej pikantnego dla bialych ale w mniejszych miescinach nie ma wogole restauracji i mozna liczyc tylko na hotel lub kupowac w przydroznych budach wspomniane rotty albo lunch box. Owocow maja sporo. Najpyszniejsze sa banany, ktorych tutaj jest kilka gatunkow, rowniez czerwone oraz ananasy, tylko musza byc dobrze dojrzale. Probowalismy tez papaji - smakuje jak polaczenie melona z arbuzem. Soczysta i slodka. Natomiast mango niezbyt nam smakowaly, sa bardzo miesiste i nie maja zbyt duzo soku a w tutejszych warunkach wciaz chce sie pic. Sa tez duze duriany ale nie wiemy jak smakuja. Bardzo popularny jest tez sok z owocow palmy, ktory sie pije przez slomke lub wprost przez wycieta w orzechu dziure.
Kobiety ubieraja sie przewaznie w saari i nosza zlote lancuszki, kolczyki i bransoletki. Jest to cos w rodzaju lokaty kapitalu i w ciezkich czasach mozna sprzedac lub oddac w zastaw. Kreacje czasem przypominaja sylwestrowe swoja strojnoscia i stanowia dziwny kontrast z tutejszym brudnym otoczeniem. Mezczyzni natomiast ubieraja koszule i przewiazuja w pasie kolorowe chusty pod ktorymi nie nosza bielizny i stale przewietrzaja swoje miejsca intymne poruszajac owa chusta. W kurortach turystycznych polozonych na zachodniej czesci wyspy duzo ludzi ubiera sie juz na sposob zachodni, jednak kobiety maja zawsze zakryte ramiona i nie nosza spodenek. Kultura mieszkancow w naszym mniemaniu pozostawia wiele do zyczenia. Na porzadku dziennym jest nagminne smiecenie (nie ma koszy na smieci nawet w hotelach, przynajmniej tych tanszych) i wyrzucanie odpadkow przez okna autobusow czy pociagow, a takze plucie przez okna i glosne harczenie. Natomiast posilki spozywa sie reka - wylacznie prawa. Lankijczycy tez znacznie lepiej znosza upal. Raczej dbaja o to zeby ubrania byly czyste i zbytnio sie nie przemeczaja. Nawet niewielkie odleglosci pokonuja autobusem, pomimo, ze pieszo byloby znacznie szybciej i oczywiscie uzywaja parasolek. Bialych turystuw traktuje sie tu na innych zasadach. Normalka jest, ze biali za wstepy czy przejazdy tuk-tukiem placa min, 10 razy drozej. Czasami tez za jedzenie zada sie wiecej od bialych czy za przejazd autobusem. Nikogo nie oburza tutaj fakt, ze kierowca wola do nas "placicie 500 Rs albo wysiadacie", podczas gdy miejscowi placa niewielki ulamek tej kwoty. Jednak w wiekszosci srodkow lokomocji sprzedaje sie bilety i wowczas cena jest stala. Ludzie sa milsi tu na wschodnim wybrzezu wobec turystow niz w kurortach na zachodzie. Mimo wszystko taka podroz to wspaniale doswiadczenie. Polecamy wszystkim :)